Hiszpański film, który zmoczył mi policzek :)
Tak, no co mam ściemniać zakręciła mi się łezka ? I nie zagwarantuję, że i Wam się to zdarzy, bo każdy mam inny pułap wrażliwości i na każdego działa co innego, ale może Wam się też spodoba.
Generalnie mój gust filmowy zmienił się od momentu, gdy mam dzieci. Kiedyś kochałam horrory, dreszczowce i inne mrożące krew w żyłach ekranizacje. Teraz preferuje inne kino… Pamiętam nawet jak przychodziły do mnie koleżanki z liceum na wagary I wypożyczałyśmy kasety VHS z horrorami (młodsze pokolenie, proszę sprawdzić w necie co to ? i oglądałyśmy kilka pod rząd. Jej, mam nadzieję, że nie czyta tego mój wychowawca…
Ale wróćmy do filmu, który sprowokował, że miałam przez moment wilgotny policzek, jest to hiszpańska produkcja o wdzięcznej nazwie “THAI MAI”. Jak to w życiu, dramat miesza się z humorem i tak też jest w tym filmie. Na początku córka głównej bohaterki umiera, matka dowiaduje się, że córka przed swoją śmiercią chciała w pojedynkę adoptować dziecko. I tu zaczyna się część, którą możemy w pełni nazwać komedią. Matka zmarłej kobiety, postanawia lecieć do Wietnamu po dziewczynkę, którą chciała adoptować jej córka. Leci ona z dwiema szalonymi przyjaciółeczkami, których historie też prowokują uśmieszki i heheszki. Przygody i akcje, które kręcą te Panie w Azji są naprawdę śmieszne, szalone i ukazują obraz kobiet około 50tki, 60tki dla których nie ma przeszkód by tupnąć nogą i polecieć na drugi koniec świata w imię miłości, przyjaźni i chęci zrobienia czegoś w zgodzie ze sobą. Jak film się skończy oczywiście nie zdradzę, ale to właśnie koniec okazuje się być wzruszający.
Korzystając z okazji, że jesteśmy przy filmach, to polecę Wam kolejny, a co tam 🙂
Ten, to taki przysłowiowy “kozak” – według mnie. Dawno nie oglądałam tak dobrego filmu, zapada w pamięć i ciężko będzie go “pobić”. Oczywiście też jest hiszpański i został mi polecony przez moją koleżankę Anetkę, która już powinna mieć tu swoją rubrykę, ponieważ to już któryś film z rzędu polecony mi przez nią. Ona poleca, ja oglądam i Wam rekomenduję.
Wracając, tytuł to “The invisible guest” (hiszp. “Contratiempo”). Kryminał, ale nie z serii tych krwawych, raczej psychologiczny, który zaskakuje splotem przedstawionych w nim zdarzeń. W filmie znajdziecie wątek rodziny, zdrady, wpływów, pieniędzy oraz siły miłości rodziców do swojego zmarłego syna. Film naprawdę trzyma w napięciu i często jest przewrotny, ale to powoduje, że ciężko oderwać wzrok na moment od ekranu. Nie mogę zbytnio zdradzać szczegółów, by nie popsuć Wam zabawy, ale polecam, polecam i jeszcze raz polecam byście dali mu szansę, warto!
No to już ostatnia polecajka na dziś. Nachodzi Was nieraz ochota na film, przy którym nie będziecie musieli zbyt wiele myśleć i rozkminiać dlaczego tak, a nie inaczej, kto za czymś stoi etc.? Film, który ma być prosty, lekki i niezbyt skomplikowany? Kiedyś potrzebowałam takiego po deszczowym weekendzie z dziećmi w domu, gdy mój mózg wołał o reset :). Mam taki do polecenia, oczywiście hiszpański: “W jednym rytmie” (hiszp. “La tribu”). Trafiłam na tę komedię tak wiecie, na chybił trafił i według mnie trafiłam, bo tamtego wieczoru potrzebowałam takich właśnie treści. Niech nie zmyli Was początek, który jest typowo dla dorosłych… Film opowiada historie bogatego kolesia, który poprzez swoje nonszalanckie i obcesowe zachowanie traci reputacje i pamięć, gdy potrąca go autobus, wszystko to w dniu, w którym poznaje swoją biologiczną matkę. Jest lekko, jest śmiesznie, jest kolorowo, ale i z morałem, który pozostawiam już Wam do wyłuskania z tego filmu.
Na dziś to tyle, wrócę do Was z kolejnymi tytułami niebawem 🙂